Przejdź do zawartości

Strona:PL Julian Ejsmond - W puszczy.djvu/027

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



Rozszalały się dzikie śnieżyce i pokryły białym, śmiertelnym całunem milczący i jakby zamarły w przerażeniu bór. Mrozy nastały srogie a bezlitosne dla ginącej zwierzyny, która daremnie szukała karmy na ziemi, zawalonej stężałemi zaspami śniegu...
Głód w puszczy począł królować, śmierć brała ofiarę po ofierze z leśnych ostępów — mięsożercom ku uciesze. Lecz i tym głód dawał się okrutnie we znaki, gdyż trawą i porostami ziemnemi żyjący zwierz ruszył w doliny, gdzie go gnał tajemny zew przyrody — mędrszy od wszelkich rozumów świata...

*

Źle się poczęło dziać dziczym stadom. Zabrakło im ulubionych żołędzi pod twardą skorupą śniegu. Pociągnęły przesmykami