Przejdź do zawartości

Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/475

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 453 —

jąc się nawet odezwać, w obawie, że każde wypowiedziane słowo kosztować ich może.
Zbytek był tu wprost bajeczny, i mógłby wprowadzić w zdumienie nietylko skąpców, przyzwyczajonych całe życie do więcej niż skromnego otoczenia. Nie mniej też kosztowne urządzenie przyległej ubieralni, przechodziło wszelkie ich pojęcie. Marmurowe umywalnie i wanny z kurkami do wody gorącej, ciepłej lub zimnej, rozpylacze wonnych preparatów toaletowych, kosztowne mydła, mięciuchne gąbki, śnieżnej białości ręczniki, jednem słowem wszystko na co spojrzeli, czego dotknęli, było doboru prawdziwie wyszukanego.
Dokończywszy ubrania zapuścili się w dalsze komnaty, należące do całości apartamentu. A więc najpierw sala jadalna, na której stole i pułeczkach błyszczało srebro i kryształy; dalej salon zdobny w zwierciadła, świeczniki, obrazy, bronzy i makaty; dalej jeszcze buduar z fortepianem i wyborem nut, oraz rozrzuconemi po stołach albumami i ilustracyami wszelkiego rodzaju; wreszcie gabinet męski z biblioteczką i najświeższemi gazetami, z biurkiem z kosztowną zastawą, a nawet maszyną do pisania.
— Toż to istna jaskinia Ali-Baby!... — zawołała pani Katarzyna olśniona.
— I złodzieje też są niedaleko, bądźmy tego pewni — mruknął skąpiec.