Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/385

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 369 —

Tak mało szczęścia mogłoby i najłagodniejszego człowieka zniecierpliwić.
Kymbale tymczasem, jako młodzieniec dobrze wychowany, chcąc nieco zatrzeć zbyt ostre przemówienie, uznał teraz za potrzebne przedstawić się, dodając w końcu:
— Winszuję panu, żeś tak szczęśliwie uniknął śmierci i dobrem, jak widzę, cieszysz się znów zdrowiem.
— A tak, nawet dzisiejsze rozbicie przez takiego niezdarę, nie zabiło mnie... Zdrów jestem i zdolnym pochować tych, którzy się mą śmiercią już cieszyli...
— Czy do mnie pan te słowa stosujesz? — zapytał czwarty partner, ściągając brwi.
— A do kogożby? — odparł Urrican, patrząc swemu przeciwnikowi prosto w oczy. — Niema tu przecie nikogo więcej prócz pana, cackanego faworytka.
Kymbale nie należał do flegmatyków, więc poirytowany już niegrzecznością komodora, odparł mu złośliwie:
— Widzę, że podróż do Kalifornii i powrót do Chicago nie czyni ludzi grzeczniejszymi.
Przycinek ten, przypominający niepowodzenia w grze, dotknął najsłabszej strony komodora.