Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/316

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 302 —

— Jeśli mój pan zadowolony, to i ja się cieszę — odparł Murzyn, ukazując w uśmiechu swe połyskujące białością zęby.
— Twój pan jest dziś podwójnie zadowolony. Raz, że nie mamy zbyt dalekiej podróży, bo Wyoming jednym kątem graniczy z Kanzas, a powtóre, że zdarza mi się sposobność zwiedzenia parku Narodowego w Yellowstone, który dla swej piękności uważany jest prawie za cud świata, a którego dotychczas nie znam wcale. Toż szczęśliwa zabłysła mi gwiazda, że nie inny jaki Stan, lecz właśnie Wyoming przeznaczyła mi gra obecna. Czy ty to chłopcze rozumiesz?
— Nic nie rozumiem panie — odrzekł z prostodusznością Tomy, w którego dość tępej głowie kombinacye gry po Stanach Zjednoczonych jakoś w żaden sposób pomieścić się nie mogły.
Zresztą alboż mu to potrzebne? Jemu wystarcza, że jest razem że swym panem, że mu służy jak może najwierniej i, że ten jest dla niego zawsze równie dobry. Więc też o nic nad to, ani myśli się troszczyć.
— Ha, ha, ha — widzę, że próżny mój trud, aby choć trochę światła wprowadzić pod twe czarne kędziory... Już to rzecz pewna, że uczonym nie zostaniesz nigdy!... — śmiał się wesoło artysta.