Strona:PL Jules Verne Testament Dziwaka.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
— 198 —

posuwa się naprzód, to znowu jedynie dzięki woźnicy, szczęśliwie przybywa na miejsce.
Czy Hiszpan-Amerykanin zrozumiał myśl tego zdania?... Wnioskując z wyrazu jego twarzy pełnej sprytu i przebiegłości, Kymbale nie miał racyi wątpić o tem, jak również był pewny, że zdaje on sobie jasno sprawę z okoliczności, która powierzyła jego opiece tak ważną osobistość, jakim był jeden z „siedmiu“ gry Hypperbona.
Noc była jasna, więc nie czekając dnia siadł Kymbale do niewielkiej bryczki jednokonnej, umieściwszy na przedzie swą walizkę. Ruszono z miejsca po drodze kamienistej, pełnej wyrw i nierówności. Mimo wszakże niemiłych wstrząśnień, dziennikarz zgodziłby się chętnie na nieco pośpieszniejszą jazdę — czego wszakże woźnica nie zdawał się pojmować, urządzając częste popasy, aż w Aubey’s Trail zatrzymał się na parę godzin spoczynku.
Nazajutrz właśnie słońce wschodziło, gdy przebyli już szczęśliwie całych czterdzieści mil, jadąc przez Cimarron i White Mountains. Okolica była pusta, dzika nieledwie, zrazu też Kymbale obawiał się niebezpiecznego spotkania dzikich Apaszów, Komanszów lub innych plemion czerwonoskórych, którzy niedawno jeszcze niepokoili te okolice, ale których ostatecznie rząd zjednoczonego państwa obdarzył uznaniem niepodległości.