Jak wy będziecie wiosłować, kto będzie przy sterze?... zapytała pani Zermatt.
— Ty... matko... albo pani Wollston... albo nawet Anna — powiedział Jack. Dlaczegoby nie miała tego robić Anna?... Pewny jestem, że przesuwałaby z równą łatwością drąg, na lewy lub prawy brzeg statku, jak stary wilk morski!
— Czemu nie?.. odpowiedziała młoda dziewczyna śmiejąc się, — przedewszystkiem, jeżeli potrzebuję tylko słuchać rad twoich...
Lecz nie trzeba było uciekać się do wioseł.
Zmniejszono żagle i mały statek poszedł prędzej, kołysany lekko z tyłu naprzód, co nic nie szkodziło ani pasażerom, ani pasażerkom.
Wiatr ustalił się, pan Zermatt zaproponował zwrócić na północo-wschód, ażeby okrążyć skały, na których rozbił się Landlord.
Elisabeta pożaglowała tedy na wschód skał, pan Zermatt pokazał panu Wollston wązki przesmyk, w który olbrzymi bałwan wpakował Landlorda.
Nie pozostało żadnych szczątków z okrętu, fala wyrzuciła wszystko na brzeg lądu.
Po okrążeniu tych skał, Elisabeta zwróciła się na południe.
![](http://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/thumb/7/79/%27Second_Fatherland%27_by_George_Roux_30_bw.jpg/360px-%27Second_Fatherland%27_by_George_Roux_30_bw.jpg)
Trzy kwadranse po minięciu cypla wschodniego, który prawdopodobnie oznaczał granicę wschodnią Nowej Szwajcaryi, szalupa mogła już płynąć bezpiecznie wzdłuż lądu na odległości półmilowej.
Około godziny jedenastej Elisabeta dosięgła zatoki Licorne, a w pół godziny potem zarzuciła kotwicę u stóp skały, w poliżu miejsca, gdzie korweta angielska stanęła przedtem na odpoczynek.
Skoro spuszczono kotwicę na dno, fale podsunęły tył szalupy do lądu i wszyscy wysiedli na wybrzeże piaszczyste.
Zatokę otaczało pasmo skał wapiennych, na jakie sto stóp wysokich. Na brzegu rosły palmy.
— Wszystko to dobre i piękne — odezwał się Jack, ale wiecie, co powinniśmy zrobić?
— Zjeść śniadanie... rzekła Anna ze śmiechem.
— Ma się rozumieć — dodał Ernest.
— Do stołu zatem — wykrzyknął Jack — taki mam apetyt, żebym nawet talerz zjadł, a taki żołądek, żebym go strawił.
Udali się wszyscy po żywność do szalupy, mięsa zimne, szynki wędzone, ciasto, chleb świeży, miód i nawet parę butelek wina.
Po wypakowaniu jedzenia i naczyń, pani Wollston, pani Zermatt i Anna nakryły na grubej warstwie suchych traw morskich, poczem wszyscy zabrali się do obfitego śniadania, po którem śmiało można było czekać do obiadu o godzinie szóstej.
Po skończonym posiłku, odezwał się pan Wollston:
— Proponuję, żeby popołudnie przeznaczyć na zapuszczenie się w głąb...
— I nie tracąc czasu!... wykrzyknął Jack. Powinniśmy być już choć o milę ztąd...
— Nie byłbyś tak mówił przed śniadaniem — zrobiła uwagę Anna, uśmiechając się — jadłeś bowiem za czterech...
— I gotów jestem cztery razy więcej drogi zrobić.. odpowiedział Jack — a nawet iść aż na koniec świata... naszego małego świata, ma się rozumieć.
— Jeżeli pójdziesz tak daleko, moje drogie dziecko — rzekła pani Zermatt — nie zdążymy za tobą... Ani pani Wollston, ani Anna, ani twoja matka, nie odważą się iść z tobą...
— Myślę — odezwała się pani Wollston — że najlepiej będzie, jeżeli pan Zermatt, Anna i ja zostaniemy tu podczas waszej wycieczki, która będzie bardzo męczącą, jeżeli przeciągnie się do wieczora. Wybrzeże to jest zupełnie puste, nie potrzebujemy zatem obawiać się niemiłego spotkania. Wreszcie o każdej chwili możemy powrócić na statek...
— Moja droga Merry — rzekł pan Zermatt — rzeczywiście, sądzę, że nic wam tu nie grozi... A jednak nie byłbym spokojny...
— Dobrze! — zaproponował Ernest — nie pragnę niczego więcej, jak zostać... podczas kiedy...
— Ah! — zawołał Jack — poznaję naszego uczonego!.. Zostać... zapewne dla tego, żeby wsadzić nos w książkę... Pewny jestem, że wpakował kilka tomów pod pokład