Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 95 —

Po długiej naradzie postanowiono iść na pomoc leśniczemu i doktorowi. Choćby się przyszło narazić na największe niebezpieczeństwo, nie można ich przecie zostawić bez pomocy. Znajdzie się przecież kilku odważnych ludzi, którzy przedostaną się przez las Plesa i dostaną się do zamku wśród gór.
Tymi odważnymi byli: sędzia Koltz, pasterz Frik i karczmarz Jonasz. Nauczyciel Hermod dostał nagle takiego bólu w nodze, że nie mógł się ruszyć z krzesła.
Wszyscy więc trzej wyżej wymienieni, uzbroiwszy się doskonale, ruszyli w stronę wąwozu Wulkan i wkrótce wkroczyli w gęstwinę leśną.
Mieli nadzieję, że w drodze spotkają tych, których szukali; zresztą spodziewali się, że trafią na ślad, którym postępował leśniczy z doktorem.
Można sobie wyobrazić jakie zamięszanie panowało w Werst po ich oddaleniu się.
— Po co oni się narażają! — wołali tchórze — tamtych nie uratują, a sami zginąć mogą!
Zginą! — to nie ulega wątpliwości. Biedna Miriota będzie opłakiwała nietylko brata, ale i ojca.
Smutek ogarnął serca wszystkich, tem więcej, że powrotu sędziego Koltz i jego towarzyszy nie można się było spodziewać przed zapadnięciem zmroku.