Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/66

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 64 —

pomniał|Patak posiliwszy się miał nadzieję, że Niko zabłąka się w nieznanym sobie lesie. Doktór zapomniał o tej szczególnej umiejętności, o tym cudownym niemal instynkcie, którym są obdarzeni ludzie, zmuszeni do częstszego obcowania z naturą; potrafią oni się kierować podług drobnych, dla innych niedostrzegalnych prawie oznak, jakiemi są, rozwój gałęzi w pewnym kierunku, pochyłość gruntu, barwa kory, różne odcienia mchów, które zmieniają się stosownie do tego, czy są wystawione na wichry północne czy południowe. Niko był zanadto biegły w swojem rzemiośle, aby się miał zabłąkać nawet w nieznanej sobie miejscowości.

W istocie przebycie tej gęstwiny nie było łatwem. Wiązy, buki i klony, zwane inaczej fałszywemi jaworami, oraz wspaniałe dęby, rosły tu na niższej pochyłości góry, a wyżej wznosiły się brzozy, jodły i sosny. Olbrzymie te drzewa, których wierzchołki sięgały wysoko, miały potężne pnie, a gęste ich gałęzie, okryte bujnemi liśćmi, tworzyły kopułę zieleni, przez którą nie mógł się przedostać ani jeden promyk słońca.
Wprawdzie nachylając się nieco, można było przejść pod drzewami, ale tu znowu inne napotykało się przeszkody, gdyż grunt cały porośnięty był pokrzywami i cierniami. Jakiejże więc pracy trzeba było, aby go wykarczować i uchronić się tym sposobem od mnóstwa kolców i oparzeń, na które naraża najlżejsze dotknięcie tych roślin. Niko nie zważałby był na to, cóż go to obchodziło, że trochę twarz i ręce podrapie!