Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 60 —

ście zwyczajni lub nadprzyrodzeni opuścili już zamek, widząc, że leśnik nie lęka się ich pogróżek?
Wielu podzielało to zdanie, co jeszcze bardziej zachęcało do wytrwałości w powziętem postanowieniu.
Wreszcie pożegnali się i Niko Deck, pociągając doktora za sobą, znikł na zakręcie drogi.
Młody leśniczy miał na sobie swój zwykły strój, w którym wychodził do lasu: długie buty, luźną kurtkę, obciśniętą rzemiennym pasem, za którym zatknięty był duży nóż myśliwski i torba z ładunkami; przez plecy miał przewieszoną fuzyą, a na głowie czapkę z szerokim daszkiem. Był on bardzo dobrym strzelcem, a że zamiast upiorów można było spotkać jakiego włóczęgę, pragnącego przedostać się przez granicę, lub też niedźwiedzia, należało być przygotowanym.
Doktór uzbroił się także w jakiś stary pistolet, który na pięć strzałów trzy razy chybiał. Niósł też małą siekierkę, którą mu dał Niko, ażeby ją miał na wypadek potrzeby torowania sobie drogi pośród gęstych krzaków. Doktór miał na sobie płaszcz podróżny, długie podkute buty i kapelusz z dużem rondem; to ciężkie ubranie nie przeszkadzałoby mu jednak uciekać, gdyby się zdarzyła sposobność po temu.
Obydwaj mieli w torbach trochę żywności, aby się mogli czemś posilić, w razie gdyby się poszukiwania trochę przeciągnęły.