Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 211 —

Ale było już za późno... nóż ze świstem przebiegł w powietrzu i ugodził ją w serce.
Lecz zamiast okrzyku trwogi i konania, jaki powinien był usłyszeć Franciszek, rozległ się hałas stłuczonego zwierciadła, i gdy tysiące drobniutkich odłamków szkła rozsypało się po komnacie, postać Stilli znikła...
Franciszek osłupiał... Teraz nic już nie rozumiał... Czyżby i on także postradał zmysły?
Wtedy Rudolf de Gortz zawołał znowu:
— Jeszcze raz Stilla wymknie się z rąk Franciszka de Télek... Ale jej głos, jej głos moją jest własnością... Ten głos nigdy do nikogo nie będzie należał, tylko do mnie... do mnie wyłącznie!
W chwili, gdy Franciszek chciał się rzucić na barona de Gortz, aby rozpaczliwą z nim rozpocząć walkę, siły wypowiedziały mu posłuszeństwo, i upadł bez przytomności tuż obok estrady.
Rudolf de Gortz nie spojrzał nawet na zemdlonego młodzieńca. Schwycił pudełko, stojące na stoliku, i wybiegłszy z komnaty, zeszedł szybko na pierwsze piętro wieży. Następnie wybiegł na taras, okrążył go i już miał wejść do wnętrza drugiemi drzwiami, gdy nagle padł strzał...
To wierny Rotzko, stojący na czatach przy murze, wystrzelił do barona de Gortz.
Kula nie trafiła barona, lecz utkwiła i strzaskała pudełko, które baron trzymał w ręku.
Gortz krzyknął przeraźliwie.