Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 182 —

Chociaż powietrze na tem podwórzu było przesiąkłe wilgocią, Franciszek jednak odetchnął pełną piersią i uczuł się pokrzepiony. Nadzieja jednak wydostania się stąd okazała się płonną, gdyż gładkie, kamienne ściany, nie dozwalały łudzić się myślą o ucieczce. Nigdzie nie widać było najmniejszej nierówności na murze.
Franciszek powrócił do podziemia, a przekonawszy się, iż nie może się inaczej wydostać z więzienia, tylko przez drzwi, chciał zobaczyć czy bardzo są mocne.
Pierwsze drzwi, te, któremi dostał się tutaj, były grube i mocne i zapewne zaryglowane z zewnątrz; niepodobieństwem zatem byłoby wyważyć je z zawias.
Drugie drzwi, te, poza któremi słyszał głos Stilli, nie wyglądały tak obronnie. Miejscami deski były nawet spróchniałe, i może nie byłoby niepodobieństwem wydostać się tamtędy.
— Tak, tędy, tylko tędy! — powtarzał sobie Franciszek, który odzyskał zimną krew.
Ale nie było czasu do stracenia, gdyż można było przypuszczać, że ktoś wejdzie do podziemia, skoro tylko będzie mniemał, że Franciszek usnął pod działaniem odurzającego napoju.
Praca nad wyżłobieniem otworu we drzwiach trwała krócej, niż można było przypuszczać, gdyż drzewo było zupełnie spróchniałe wokoło żelaznych okuć, przytwierdzających drzwi do futryny. Franciszek za pomocą noża zdołał ode-