mogli wrócić zwykłą droga, wiodącą do wioski Werst, gdyż wtedy nikt już ich nie zobaczy.
Zamiarem Franciszka było przenocować w Livadzel, małem miasteczku, położonem przy spływie dwóch rzeczek Sil i udać się nazajutrz w drogę do Karlsburga.
Odpoczynek trwał pół godziny. Franciszek głęboko zamyślony nie odzywał się ani słowa.
Rotzko musiał sobie zadawać gwałt, aby nie powiedzieć swemu panu:
— Napróżno wdzieramy się tutaj... Oddalmy się lepiej od tego przeklętego zamczyska!
Po odpoczynku zaczęli przedzierać się przez gęstwinę drzew, wśród których żadna nie ukazywała się ścieżka. Grunt miejscami miał głębokie wyboje, gdyż w porze deszczowej rzeka Sil występuje z łożyska i rozlewa się mnóstwem bystrych strumyków, zamieniając wybrzeże w trzęsawisko. Naturalnie, że taka przeszkoda opóźniła pochód. Z godzina zeszła podróżnym nim dostali się na drogę do wąwozu Wulkan, a była już wtedy godzina piąta po południu.
Prawy bok góry Plesa nie jest porosły tak gęstym lasem jak ten, przez który Niko siekierą musiał torować sobie drogę; znajdowały się tu jednak inne trudności. Grunt był tak nierówny, że trzeba było postępować z wielką ostrożnością. Olbrzymie odłamy granitu, grożące zsunięciem się w przepaść, głębokie rozpadliny i wielkie kamienie, które śnieżne lawiny postrącały ze szczytu