Strona:PL Jules Verne - Zamek w Karpatach.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
— 104 —

On także nie zapuszczał się teraz ze swoją trzodą na pastwiska Sil.
Tak więc wioska pozostawała pod groźbą trwogi. Roboty w polu były zupełnie zaniedbane. Wszyscy siedzieli w domu, zamykając szczelnie drzwi i okna. Sędzia Koltz nie wiedział w jaki sposób zbudzić odwagę w drugich, gdyż nie mógł jej zbudzić w sobie. Zdawało mu się, że najlepszym do tego środkiem było udać się do Kolosvar i prosić o opiekę władzy.
Dym ukazywał się kilkakrotnie ponad wieżą, odróżniając się od mgły, wijącej się na płaskowzgórzu Orgall.
W nocy chmury przybierały czerwoną barwę, jak gdyby mieniły się odblaskiem pożaru. Zdawało się nawet, że jaskrawe płomyki unoszą się ponad zamkiem.
Odgłosy, które tak przeraziły doktora Patak, powtarzały się jeszcze ku wielkiej trwodze mieszkańców wioski Werst. Pomimo odległości wiatr południowo-zachodni przynosił odgłos głuchych grzmotów, których echo rozlegało się pomiędzy górami.
Wystraszeni ludzie mniemali, że czują wstrząśnienia podziemne, jak gdyby jakiś dawny krater zaczął się burzyć wśród łańcucha gór. Choć w tem wszystkiem co widzieli i słyszeli mieszkańcy Werst, było bardzo dużo przesady, nie można było jednak zaprzeczyć objawiania się niektórych dotykalnych faktów.