Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom II.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Spostrzegł iż nie odwiodła kurka; nawet jeśli strzeli, chybi z pewnością. Strzał pójdzie górą; kurek się zacinał. Willems uczynił krok naprzód; widział jak długa lufa chwiała się u końca jej wyciągniętego ramienia. Pomyślał: teraz nadeszła chwila... Zgiął lekko kolana, podając się naprzód, i skoczył, nabierając rozpędu.
Ujrzał przed oczami wybuch czerwonego płomienia; ogłuszył go wystrzał, głośniejszy chyba niż piorun. Coś zatrzymało go w miejscu; stanął, wciągając nozdrzami cierpki zapach niebieskiego dymu, który odpływał z przed jego oczu jak olbrzymia chmura... Chybiła, na Boga!... Tak też myślał... I zobaczył hen daleko, jak wzniosła ręce nad głową gwałtownym ruchem, a rewolwer, taki mały, leżał między nimi na ziemi... Chybiła!... Teraz Willems pójdzie i podniesie rewolwer. W tej sekundzie odczuł jak jeszcze nigdy radość, rozkosz, wspaniałość słonecznego blasku i życia. Usta jego napełniły się czemś słonem i ciepłem. Usiłował odkaszlnąć; splunął... Któż to krzyczy: „O Boże, on umiera! on umiera!“ Kto umiera?... Trzeba podnieść — — Noc! — Co to?... Już noc...


****



Po wielu latach Almayer opowiadał historję wielkiej rewolucji w Sambirze przygodnemu gościowi z Europy. Był to Rumun, przyrodnik, zbieracz storczyków, któremi handlował. Każdemu kto chciał słuchać oświadczał po pięciu minutach znajomości, że ma zamiar napisać naukowe dzieło o krajach podzwrotnikowych. Podczas swej podróży wgłąb kraju wkwaterował się do Almaye-