Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

obdziera swoją ofiarę z woli i wszelkiej siły, z wszelkiego pragnienia ucieczki, oporu, ruchu; który unicestwia zarówno nadzieję jak rozpacz i trzyma niby w kleszczach puste, bezwładne ciało pod zbliżającym się ciosem. Nie był to strach przed śmiercią — Willems stawiał już czoło niebezpieczeństwu — nie był to nawet strach przed tą właśnie postacią śmierci. Nie był to strach przed końcem, gdyż Willems czuł że jego koniec jeszcze nie nadszedł. Jakieś poruszenie, skok, okrzyk obroniłyby go przed słabą ręką starego ślepca, przed tą ręką, która sunęła teraz ostrożnie po ziemi, szukając jego ciała w ciemnościach. Był to instynktowny strach wynikający z wejrzenia w nieznane, w pobudki, porywy, pragnienia, o których Willems nie miał pojęcia, lecz które żyły w piersi pogardzanych ludzi, tuż pod jego bokiem, i ukazały mu się na mgnienie, aby skryć się znów za czarną mgłą wątpliwości i złudzeń. To nie śmierć przerażała Willemsa, lecz ohydne, obłędne życie, gdzie nic i nikogo naokoło siebie nie mógł zrozumieć; gdzie nie mógł nikim kierować, nikim władać, nikogo i nic pojąć — nawet siebie samego.
Poczuł że ktoś dotyka jego boku. To dotknięcie, lżejsze niż pieszczota matczynej ręki na policzku śpiącego dziecka, miało dla niego siłę miażdżącego ciosu. Omar podpełzł blisko, a teraz, klęcząc nad nim, trzymał kriss w jednej ręce, podczas gdy druga muskała kurtkę Willemsa, sunąc delikatnie ku jego piersi; lecz ślepa twarz, zwrócona wciąż ku ciepłu ogniska, była spokojna i niewzruszona w pozorze kamiennej obojętności na rzeczy, których nie mogła zobaczyć. Willems odwrócił z wysiłkiem oczy od tej trupiej maski i skierował je ku Aissie. Siedziała bez ruchu, jakby była częścią uśpionej ziemi, lecz nagle ujrzał że oczy jej rozszerzają się w przeszy-