Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Jestem sługą Omara. Rzekłem: „Uszczęśliw mi serce, zamieszkując w mym domu“. Czy dobrze rzekłem?
— Powiem ci coś — rzekł Willems, nie zmieniając pozy. — Jeśli zachce jej się opuścić teraz to miejsce, źle na tem wyjdziesz. Skręcę ci kark.
— Kiedy serce jest pełne miłości, niema w niem miejsca na sprawiedliwość — podjął Babalaczi z niezamąconą, wytrwałą słodyczą. — Poco mnie zabijać? Ty wiesz, tuanie, czego ona chce. Wspaniały los jest jej pragnieniem, tak jak i wszystkich kobiet. Zostałeś skrzywdzony i odrzucony przez swoich. Ona to wie. Lecz jesteś odważny, jesteś silny, jesteś mężczyzną; i, tuanie — starszy jestem od ciebie — ona trzyma cię w ręku. Oto los silnych mężów. A ona jest z rodu szlachetnego i nie może żyć jak niewolnica. Znasz ją — i jesteś w jej ręku z powodu swej siły. Jesteś jak ptak schwytany w sidła. I — pamiętaj żem dużo widział — ulegnij, tuanie, ulegnij... Bo inaczej...
Wycedził z wahaniem ostatnie słowa i urwał. Willems zaśmiał się krótko, ponuro; zapytał, nie odwracając głowy i wyciągając wciąż nad ogniskiem to jedną rękę, to drugą:
— Bo inaczej — co?
— Ona może znów odejść. Któż to wie? — zakończył Babalaczi łagodnym, przymilnym tonem.
Tym razem Willems odwrócił się gwałtownie. Babalaczi odstąpił w tył.
— Jeśli odejdzie, będziesz miał za swoje — rzekł Willems groźnie. — To będzie twoja sprawka, i...
Babalaczi odezwał się ze spokojną wzgardą, stojąc poza kręgiem światła:
Hai ya! Już to słyszałem. Jeśli odejdzie, wówczas ja umrę. Tak. Czy myślisz że moja śmierć odda ci ją,