Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/136

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przewyższyć pod każdym względem stały się manją Araba, głównem zainteresowaniem jego życia, solą jego istnienia.
W ciągu kilku ostatnich miesięcy odbierał tajemnicze listy z Sambiru, naglące do stanowczego działania. Odkrył Pantai już przed paru laty i zakotwiczał się nieraz przy jej ujściu, gdzie wartka dotąd rzeka rozlewa się leniwie po niskiej płaszczyźnie i jakby się waha, zanim popłynie zwolna przez dwadzieścia przesmyków, przez labirynt błotnych ławic, piaszczystych rew oraz skał aby wpaść do oczekującego na nią morza.
Lecz Abdulla nie usiłował nigdy wejść na rzekę, ponieważ ludziom jego rasy — dzielnym i przedsiębiorczym podróżnikom — brakuje prawdziwego marynarskiego instynktu, i lękał się żeby okrętu nie rozbić. Nie dopuszczał myśli aby Radża Laut mógł się przechwalać, że Abdulli ben Selimowi — tak jak i innym ludziom mniej od niego potężnym — zdarzyło się nieszczęście, gdy usiłował wydrzeć mu tajemnicę. Więc też słał w odpowiedzi krzepiące listy do swych nieznanych przyjaciół w Sambirze i czekał na sposobność, spokojny, przekonany o swym ostatecznym tryumfie.
Takim był mąż, którego Lakamba i Babalaczi spodziewali się ujrzeć po raz pierwszy w ową noc, gdy Willems wrócił do Aissy. Babalacziego już od trzech dni dręczył niepokój, czy się aby nie przeliczył, knując swój spisek, ale teraz był już pewien swego białego, to też z sercem przepełnionem radością pilnował na dziedzińcu przygotowań do przybycia Abdulli. Na połowie drogi między domem Lakamby a rzeką przygotowano stos suchego drzewa, aby go zapalić pochodnią w chwili przybycia potężnego Araba. Zaś między stosem a domem ustawiono w półkole niskie bambusowe ławy, na