Strona:PL Joseph Conrad - Wykolejeniec tom I.djvu/035

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Statek odejść bardzo blisko — Sourabaya. Odesłać mnie z powrotem na statek — wyjaśnił chłopiec.
— To byłoby dla ciebie najlepsze — potwierdził Lingard z przekonaniem.
— Nie — odparł chłopiec — ja tu chcieć zostać; nie chcieć do domu. Tu zarobić pieniądze; w domu nic dobrego.
— To wprost niesłychane — rzekł do siebie zdziwiony Lingard. — Więc chodzi ci o pieniądze? No, no! I nie bałeś się uciec, ty chudy szkrabie, ty!
Chłopiec oznajmił że boi się tylko jednego: aby go nie odesłano na statek. Lingard patrzył na niego w zamyśleniu i milczał.
— Chodźno bliżej — rzekł w końcu. Wziął chłopca pod brodę, odchylił mu twarz i spojrzał w nią bystro. — Ile masz lat?
— Siedemnaście.
— Nie wyglądasz na tyle. Głodnyś?
— Trochę.
— Chcesz pojechać ze mną na tamtym brygu?
Chłopiec ruszył bez słowa ku łódce i wlazł do dziobu.
— Zna swoje miejsce — mruknął Lingard pod nosem, wstępując ciężko do łodzi; siadł na tylnej ławeczce i ujął linki do steru. — W drogę!
Malaje z załogi pochylili się jednocześnie w tył i łódź odskoczyła od brzegu, kierując się ku światłu kotwicznemu na Błyskawicy.
Tak się zaczęła karjera Willemsa.
Lingard dowiedział się w ciągu pół godziny o pospolitej historji chłopca. Ojciec jego pracował jako agent u jakiegoś handlarza okrętami w Rotterdamie; matka nie żyła. Willems był zdolny ale leniwy. Miał dużo drobnego rodzeństwa a w domu ciężkie warunki; dzieciar-