Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Pamiętasz, Hassimie? Gdy obiecałem sprowadzić cię z powrotem do ojczyzny, przyrzekłeś mi że będziesz przyjacielem wszystkich białych ludzi. Przyjacielem wszystkich białych, którzy należą do mego narodu — nazawsze.
— Mam dobrą pamięć, o tuanie — rzekł Hassim; — jeszcze do mego kraju nie wróciłem, ale czyż każdy z nas nie jest władcą swego serca? Obietnica, dana przez szlachetnie urodzonego człowieka, żyje równie długo, jak ten co ją wypowiedział.
— Żegnam panią — rzekł Lingard do pani Travers. — Tu pani będzie bezpieczną. — Rozejrzał się po kajucie. — Opuszczam panią — zaczął znowu i urwał. Ręka pani Travers, spoczywająca lekko na krawędzi stołu, zaczęła drżeć. — To dla pani... Tak. Tylko dla pani... i wydaje mi się, że to jest niemożliwe...
Miał wrażenie, że się żegna z całym światem, że się żegna nazawsze z samym sobą. Pani Travers nie wyrzekła ani słowa, ale Immada rzuciła się między nich i krzyknęła:
— Jesteś okrutną kobietą! Wypędzasz go z miejsca, gdzie jest jego siła. Zaszczepiłaś w jego sercu szaleństwo! O ślepa kobieto — bez litości — bez wstydu!
— Immado — rzekł spokojny głos Hassima. Nikt się nie poruszył.
— Co ona mówi? — wyjąkała pani Travers i powtórzyła głosem, który zabrzmiał twardo: — Co ona powiedziała?
— Niech pani jej wybaczy — rzekł Lingard. — Boi się o mnie...
— Dlatego że pan odjeżdża? — przerwała szybko pani Travers.
— Tak — i pani musi jej wybaczyć. — Odwrócił