Przejdź do zawartości

Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czuciem odwrócił oczy od tego nieruchomego wzroku, od tej zgnębionej twarzy i zapadłych policzków, od tej postaci o nieposkromionej sile, pozbawionej ożywiającego ją ognia. Powiedział sobie: „On mnie wcale nie słyszy“ — i podniósł głos, nie zmieniając swego opanowanego tonu:
— Wczoraj rano byłem w kajucie, gdyśmy poczuli ten wstrząs, lecz huk dotarł do nas tylko jako głębokie dudnienie. Jednym skokiem znalazłem się u schodów, ale ten szacowny Shaw stał tam przedemną i wrzeszczał: „Trzęsienie ziemi“! Potem — bodajem zdechł, jeśli kłamię — noga mu się obsunęła i poleciał głową wdół aż na dno schodni. Musiałem się zatrzymać i podnieść go, zdążyłem jednak w czas na pokład i widziałem potężną, czarną chmurę, prawie że masywną, która wysunęła się z za lasu jak balon. Stała tam dość długo. Niektórzy z naszych kalaszów na pokładzie przysięgali, że widzieli czerwony błysk nad wierzchołkami lasu. Ale trudno mi w to uwierzyć. Domyśliłem się odrazu, iż coś wyleciało w powietrze tam na wybrzeżu. Mignęło mi najpierw przez głowę, że nigdy już pana nie zobaczę i postanowiłem natychmiast się przekonać, co pan taił przedemną. Nie, panie kapitanie! Niech pan się co do tego nie myli! Nie miałem zamiaru was opuścić — żywych czy umarłych.
Patrzył bacznie na Lingarda, mówiąc te słowa, i ujrzał pierwszy dreszcz ożywienia na tej zniszczonej twarzy. Zobaczył nawet, że wargi kapitana drgnęły; nie wydały jednak żadnego dźwięku i Carter odwrócił znów oczy.
— Może byłby pan lepiej zrobił, gdyby mi pan był wszystko powiedział; ale pan zostawił mnie tutaj samiuteńkiego, jako swojego zastępcę. Wziąłem się więc