Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/239

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

nie wierzyłem w panią równie silnie jak teraz, gdy pani tak siedzi — właśnie tak — w tem słabem świetle, przy którem ledwie panią mogę dojrzeć.
Przyszło jej na myśl, że nie słyszała nigdy głosu, któryby jej tak się podobał — oprócz jednego. Ale tamten należał do wielkiego aktora; ten człowiek zaś był tylko sobą na świecie — i niczem więcej. Przekonywał, wzruszał, niepokoił, łagodził przez wrodzoną sobie szczerość. Zapragnął się upewnić — i upewnił się prawdopodobnie; tu pani Travers — zbyt zmęczona by opanować swe rozstrzelone myśli — rzekła sobie z pewnym humorem, że najwidoczniej rozczarowania nie doznał. Pomyślała: „On we mnie wierzy. Jakie to zdumiewające. Ze wszystkich ludzi, którzy mogli we mnie uwierzyć, musiałam znaleźć właśnie tutaj tego człowieka. Wierzy we mnie bardziej niż w siebie samego“. Nagły poryw wyrzutów sumienia zakłócił spokój Edyty i wyrwał jej okrzyk.
— Panie kapitanie, zapominamy w jakich warunkach się spotkaliśmy, zapominamy o tem co się dzieje. Nie wolno nam zapominać. Nie chcę powiedzieć, że pan źle umieścił swoje zaufanie, ale muszę coś panu wyznać. Muszę panu wyznać, jak to się stało, że się tu znalazłam dziś w nocy. Jörgenson...
Przerwał jej gwałtownie, nie podnosząc jednak głosu.
— Jörgenson? Kto jest Jörgenson? Pani przyjechała do mnie, bo inaczej pani zrobić nie mogła.
Te słowa zaparły jej oddech.
— Ale ja muszę panu powiedzieć. W moim przyjeździe jest coś, czego nie mogę zrozumieć.
— Nie może mi pani powiedzieć nic, czegobym już nie wiedział — rzekł błagalnie. — Niech pani nic