Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie 02.pdf/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bowałam wiele mówić przy końcu — ciągnęła, trochę jeszcze zdyszana, i czuła że jej indywidualność, zmiażdżona do cna w uścisku tych ramion, odzyskuje znowu swą pełnię wobec nieruchomej uwagi, z jaką Lingard jej słuchał. — Kapitan Jörgenson uważał mię zawsze za zawadę. Może postanowił pozbyć się mnie wbrew pańskim rozkazom. Czy on jest zupełnie przy zdrowych zmysłach?
Rozluźniła palce, które trzymały mocno żelazne ramię; opadło zwolna wzdłuż boku Lingarda. Edyta odzyskała w zupełności władzę nad sobą. Ustępowało powoli wrażenie pozbawiające ją jeszcze tchu — wrażenie krótkiego lotu nad tą ziemią, w którą wparte były teraz silnie jej stopy. „Więc to jest wszystko?“ zapytała siebie bez goryczy, lecz jakby z czułą pogardą.
— On jest tak dalece przy zdrowych zmysłach — zabrzmiał potężny głos Lingarda — że gdybym go był usłuchał, nie znalazłaby mnie pani tutaj.
— Jakto, tutaj? W tym ostrokole?
— Nigdzie — odrzekł.
— A coby wówczas się stało?
— Bóg jeden wie — odpowiedział. — Coby było się stało, gdyby świat nie został stworzony w siedem dni? Znam panią tylko tyle czasu mniej więcej. Zaczęło się to od mego przyjścia do pani w nocy — zjawiłem się nocą jak złodziej. Gdzież ja to u djabła słyszałem? A ten człowiek, którego pani jest żoną, myśli żem nie lepszy od złodzieja.
— Powinno panu wystarczyć, że ja nie pomyliłam się nigdy w sądzie o panu, że przybywam do pana w mniej niż dwadzieścia cztery godziny od chwili, gdy pan opuścił mię pogardliwie pogrążoną w rozpaczy. Niech pan nie udaje, że pan nie słyszał jak za