Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

wzniosłości ducha, by spojrzeć na Lingarda z punktu widzenia innego niż ściśle ludzki. Jeśli jej ufał (jakie to dziwne; dlaczego jej ufał? Czy miał w tem rację?) — przyjmowała tę ufność ze skrupulatną lojalnością. A gdy zaświtało jej w myślach, że ze wszystkich mężczyzn na świecie tego zna bezsprzecznie najlepiej, ogarnęło ją zdumienie a potem uczucie głębokiego smutku. Wydało jej się to bardzo przykrą sprawą, dotyczącą tylko jej samej.
Przestała myśleć na chwilę, nasłuchując, czy łódź nie wraca. Przerażało ją zadanie, które miała przed sobą. Żaden dźwięk ciszy nie mącił, i czuła się jak gdyby zagubiona w pustej przestrzeni. Wtem ktoś na śródokręciu ziewnął przeciągle, mówiąc: „Ach mój Boże, mój Boże!“ Jakiś głos zapytał: „Czy jeszcze nie wrócili?“ Odpowiedziało mu przeczące mruknięcie.
Dla pani Travers Lingard był wzruszający, gdyż mogła go zrozumieć. Jakże prostem jest życie — myślała. Była szczerą względem samej siebie. Rozpatrywała Lingarda poza nawiasem społecznej organizacji. Odkryła, ża niema tam dla niego miejsca. Jakież to zachwycające! Oto ma przed sobą ludzką istotę, a naga prawda bytu nie jest tak od niej daleka pomimo nalotu wieków. I wówczas przyszło jej na myśl, że czyn Lingarda ogołocił ją naraz z jej pozycji, z jej bogactw, z jej stanowiska, z jej przeszłości. „Jestem bezradna. Cóż mi pozostaje?“ zapytała siebie. „Nic!“ Ktoś byłby mógł jej poddać: „Twoja uroda“. Lecz zamało miała jeszcze prostoty aby wziąć pod uwagę swą piękność; a jednak potęga indywidualności jest częścią nagiej prawdy rzeczy.
Spojrzała przez ramię i zobaczyła światło u najniż-