Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Jako młoda dziewczyna, strofowana często za romantyczne poglądy, marzyła o szczerej, wielkiej miłości, która wydawała jej się idealnem wypełnieniem i jedyną prawdą życia. Wchodząc w świat, odkryła że ideału tego osiągnąć nie może, ponieważ świat zbyt jest ostrożny, aby być szczerym. Potem znów miała nadzieję, że znajdzie prawdę życia w ambicji, którą rozumiała jako poświęcenie się całkowite jakiemuś altruistycznemu celowi. Nazwisko Traversa było na ludzkich ustach; uważała go za zdolnego do zapału i poświęcenia; podziałał na jej wyobraźnię, gdyż wydał się jej nieprzeniknionym. Wyszła za niego, odkryła że oddany jest z zapałem pielęgnowaniu swej własnej karjery — i nie miała już żadnej nadziei.
Że mąż jej był zdumiony dziwnem nieporozumieniem, jakie zaszło między nimi, że bolał wciąż nad jej nielojalnością w stosunku do szacownych swych ideałów — to było zupełnie naturalne. Dogadzała mu jednak niezmiernie piękność żony, jej świetność i pożyteczne stosunki. Podziwiano ją, zazdroszczono jej; była otoczona przepychem i hołdami; dni mijały szybko — świetne i jednostajne — bez źdźbła szczerości czy prawdziwego uczucia, bez żadnego istotnego wzruszenia — nawet bez wielkich trosk. Szybko i chyłkiem prowadził ją czas coraz dalej — aż do tego wieczoru, do tego wybrzeża, do tego morza, do tej chwili i do tego miejsca na ziemskiej powierzchni, gdzie — jak to czuła niezbicie — sunący cień głuchej nocy stanął, by z nią pozostać nazawsze.
— Niechaj tak będzie! — szepnęła, zrezygnowana i nieufna, do niemej, jednolitej ciemności, która wisiała przed jej oczami niby czarna zasłona bez fałd; i jakby w odpowiedzi na ten szept, wciągnięto latar-