Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

czepkom. Nie dam się zastraszyć i nie myślę płacić za usługi, których nie potrzebuję.
Przejęty był odrazą do tego bezczelnego zamachu; i nagle poczuł dziwne, niepojęte uniesienie na myśl, że pokrzyżuje tajne zamysły tego człowieka — jak gdyby to była dla niego sprawa życiowej wagi, ni to walka z rywalem lub przyjacielem.
Lingard, nieświadom wszystkiego i wszystkich, zapatrzył się w morze. Wyrósł na niem, zżył się z niem; ono go znęciło aby opuścił dom; na niem rozwinęły się jego myśli a ręce znalazły pracę. To morze natchnęło go pragnieniem czynu, uczyniło go właścicielem i dowódcą najpiękniejszego z brygów; wszczepiło mu wiarę w siebie samego, w swą siłę, w swoje szczęście — i nagle, sprzysiągłszy się z fatalnym wypadkiem, postawiło go oko w oko z trudnością, która wyglądała jak początek klęski.
Powiedział właścicielowi jachtu wszystko, co tylko mógł powiedzieć — i przekonał się, że mu nie wierzą. To go od lat nie spotkało. To nie spotkało go nigdy. Poczuł się oszołomionym, jakby odkrył nagle, że przestał być sobą. Przyszedł do tych ludzi i powiedział: „Chcę wam dopomóc. Jestem Tom Lingard“ — — a oni mu nie uwierzyli! Był bezradny wobec tego sceptycyzmu, ponieważ nie wyobrażał sobie nigdy, aby to się stać mogło. Powiedział im: „Przeszkadzacie mi w wykonaniu mego dzieła. Przeszkadzacie mi w tem, czego za nic porzucić nie mogę; ale wyprowadzę was wszystkich z niebezpieczeństwa, jeśli mi tylko zaufacie — mnie, Tomowi Lingardowi“. A oni nie chcieli mu wierzyć! To było nie do zniesienia. Wyobraził sobie, że usuwa tych niedowiarków ze swej drogi. I dlaczegóżby nie? Nie znał ich, nie obchodzili go