Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/121

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

sona, z barki Dzika Róża — gdy wędrowało po cichym bulwarze albo stało spokojnie całemi godzinami na skraju ciemnej przystani, usianej światłami kotwicznemi okrętów — jak awanturniczy duch, pragnący przebyć z powrotem wody zapomnienia.
Przewoźnicy sampanów, którzy wracali do domu, wiosłując leniwie wzdłuż czarnego kadłuba brygu stojącego na kotwicy, mogli słyszeć długo w noc głos o amerykańskim akcencie, wymykający się przez podniesione szyby luki świetlnej. Strzępy zdań mówionych przez nos unosiły się w ciszy naokół cichego brygu.
— Tak, dobrodzieju! Meksykańskie strzelby wojenne — tak jak nowe — po sześć sztuk w skrzynce — moi klienci w Baltimore — otóż to właśnie. Sto dwadzieścia dolarów na stół za każdą sztukę. Przypuśćmy że to są muzyczne instrumenty, o tak, tą stroną stawia się do góry, starannie — jak to się panu podoba? Nie! gotówka na stół — moi klienci z Balt - Strzelać do rybitew, mówi pan? Hm, hm! To ryzykowny interes — posłuchaj pan — dziesięć procent opuszczę — z mojej własnej kieszeni — —
Ponieważ czas upływał, a nic nowego nie zaszło — przynajmniej nic, o czemby ludzie wiedzieli — podniecenie minęło. Nowa postawa Lingarda została przyjęta poprostu jako jego „sposób bycia“. Nic w tem niema, mówili jedni. Inni zaprzeczali. Utrzymało się jednak duże zainteresowanie tą sprawą, i pogłoski o jakichś wielkich przygotowaniach krążyły koło Lingarda w każdym porcie, gdzie się zatrzymywał — od Rangoonu do Hongkongu.
Nigdzie nie czuł się tak bardzo u siebie jak na wprost Wybrzeża Zbiegów, gdy bryg stał na kotwicy