Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

kraju — mówił Hassim. Gęsta rosa kapała z olinowania a pociemniałe żagle odcinały się czarno na bladym lazurze nieba. — Będziesz mi ojcem, który ku dobremu prowadzi.
— Będę wiernym przyjacielem i chcę być traktowany jak przyjaciel i nic więcej — rzekł Lingard. — Weź swój pierścień z powrotem.
— Czemu gardzisz mym darem — zapytał Hassim ze smutnym i ironicznym uśmiechem.
— Weź go — rzekł Lingard. — On pozostanie moim. Jakże mogę zapomnieć, że patrząc w oczy śmierci, troszczyłeś się o moje ocalenie? Przed nami jest jeszcze wiele niebezpieczeństw. Będziemy często rozdzieleni — aby pracować lepiej, dążąc do tego samego celu. Jeśli kiedy ty lub Immada zapragniecie natychmiastowej pomocy, gdy będę w pobliżu, poślij mi gońca z tym pierścieniem, a nie zawiodę was, jeśli żyw będę. — Spojrzał wokoło po bladym świcie. — Pomówię wprost z Belarabem, jak jest w zwyczaju u nas białych. Nigdy go nie widziałem, lecz jestem człowiekiem silnym. Belarab musi nam pomóc w odzyskaniu twego kraju, a gdy nasz cel będzie osiągnięty, nie pozwolę aby cię wyzyskał.
Hassim wziął pierścień i skłonił głowę.
— Czas nam wyruszyć — rzekł Lingard. Uczuł lekkie pociągnięcie za rękaw. Spojrzał za siebie i zobaczył, że Immada przyciska czoło do szarej flaneli. — Nie rób tego, dziecko! — rzekł łagodnie.
Słońce wzeszło nad nikłą, błękitną linją Wybrzeża Zbiegów.
Czas wahania przeminął. Człowiek i okręt, pracując w ścisłem zespoleniu, znaleźli drogę ku nikłej linji błękitnej. Nim słońce uszło pół drogi do miejsca