Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/084

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

dwudziestu mil koło tego niskiego wybrzeża znacznie jest więcej raf koralowych, błota, piasku i kamieni niż morskiej wody. Wśród zewnętrznych mielizn tego pasa utknął jacht i tam rozegrały się właśnie wypływające stąd wypadki.
Niewyraźne światło krótkiego świtu ukazało na wschodzie otwarte morze, uśpione, gładkie i szare pod pobladłem niebem. Prosty brzeg rzucał pas głębokiego mroku wzdłuż mielizn, które wśród spokoju konającej nocy nie znaczyły się najlżejszą zmarszczką. W nikłem świetle brzasku niskie kępy krzaków na piaszczystych ławicach robiły wrażenie olbrzymich.
Dwie postacie, bezszelestne jak dwa cienie, posuwały się zwolna wybrzeżem skalistej wysepki i stanęły obok siebie na samym skraju wody. Za niemi dymił się spokojnie niewielki stos czarnych węgli między matami, z których się podniosły. Postacie stały prosto i bez ruchu, tylko głowy ich obracały się zlekka z prawej strony ku lewej i z powrotem, w miarę jak ich wzrok przebiegał szarą pustkę morza, gdzie — oddalony mniej więcej o dwie mile — widniał kadłub jachtu, czarny i bezkształtny na tle bladego nieba.
Obie postacie patrzyły w dal, nie zamieniając z sobą nawet szeptu. Wyższa z nich oparła o ziemię kolbę strzelby z długą lufą, trzymając ją na odległość ramienia; włosy drugiej postaci spadały do pasa; a liście ljan, spływających w pobliżu ze szczytu stromej skały, były równie nieruchome jak głaz pod niemi. Nikłe światło, odsłaniające gdzieniegdzie połysk białych, piaszczystych ławic i niewyraźne kopce wysepek, rozrzuconych wśród mroku wybrzeża, głęboka cisza, zupełny spokój wokoło — wszystko uwydatniało osamotnienie dwóch ludzkich istot, które, pobudzone nadzieją, spę-