Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/055

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

giej stronie stołu. Twarz jego była poważna i stanowcza.
— Zaraz będziemy mieli wiatr — rzekł.
— Zatem, panie kapitanie — rzekł Carter, wstając — zechce pan oddać mi ten list, a ja będę w dalszym ciągu krążył po tej okolicy aby porozumieć się z jakim innym okrętem. Ufam, że pan doniesie o nas tam, dokąd pan pojedzie.
— Jadę do jachtu i zatrzymuję list przy sobie — odparł stanowczo Lingard. Wiem dokładnie gdzie się jacht znajduje i muszę jechać na ratunek tych ludzi. To bardzo szczęśliwie, że pan natknął się na mnie, panie Carter. Szczęśliwie i dla nich i dla mnie — dodał ciszej.
— Ta—ak — przeciągnął Carter z namysłem. — Niezła sumka mogłaby się panu okroić, gdyby pan nasz statek wyciągnął, ale nie zdaje mi się, aby pan mógł wiele pomóc. Lepiej pozostanę tutaj i będę się starał porozumieć z jaką kanonierką —
— Pan musi wrócić ze mną do swego statku — rzekł rozkazująco Lingard. — Niech pan się nie troszczy o żadne kanonierki.
— To nie byłoby wypełnieniem rozkazów, które otrzymałem — przekładał Carter. — Mam porozumieć się z okrętem wracającym do kraju albo ze statkiem wojennym — to jest zupełnie jasne. Nie mam wcale ochoty tłuc się całemi dniami po morzu w odkrytej łodzi ale — niech mi pan kapitan pozwoli napełnić beczkę świeżą wodą — czas mi w drogę.
— Głupstwo — rzekł ostro Lingard. Jedzie pan ze mną, żeby pokazać to miejsce i — pomóc. Poholuję pańską łódkę.