Strona:PL Joseph Conrad - Ocalenie.djvu/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

poczekać“. A jednocześnie czułem z równą pewnością, że „Młodość“, opowiadanie, które miałem — że się tak wyrażę — na końcu pióra, czekać nie może. Nie mogłem również odłożyć „Jądra ciemności“, a to dla pewnego praktycznego powodu: p. W. Blackwood prosił, abym napisał coś dla tysiącznego numeru jego przeglądu; musiałem tedy odrazu zabrać się do tematu, który długo we mnie spoczywał; nie mogłem żadną miarą narazić na czekanie czcigodnego wydawnictwa, patrjarchy liczącego tysiąc numerów. A potem znowu „Lord Jim“, którego prawie siedemnaście stron napisałem różnemi czasy, zwrócił się do mnie z nieodpartem wezwaniem. I tak każde pociągnięcie pióra oddalało mię od porzuconego „Ocalenia“, nie bez skruchy z mej strony, lecz ze słabnącym stopniowo oporem; aż wreszcie poddałem się zupełnie, jakby uznając jakiś wyższy wpływ, z którym walka jest bezcelowa.
Mijały lata; liczba stronic wciąż rosła, a długie zadumy, z których się te strony rodziły, rozpostarły się szeroko między mną a porzuconem „Ocaleniem“ — jak gładka, zamglona przestrzeń sennego morza. A jednak w gruncie rzeczy nie straciłem nigdy z oczu tej ciemnej plamki w mglistem oddaleniu. Zmniejszyła się znacznie, ale dawała znać o sobie, przyzywając mię dawnemi wspomnieniami. Zdawało mi się, że byłoby niecnie z mej strony, gdybym ten świat opuścił, zostawiając ową plamkę hen w dali, samotną, czekającą na znak losu, znak, który nie objawi się nigdy!
Uczucie więc, tylko uczucie — jak z tego widać — skłoniło mię ostatecznie do podjęcia trudów i ryzyka powrotu. Gdy ruszyłem zwolna ku porzuconemu zrębowi powieści, zamajaczył przede mną wysoko wśród lśniących płycizn wybrzeża, samotny, lecz nie odpy-