Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

do rzeki zaraz po jego wylądowaniu i natychmiast udał się do starszyzny oraz zbrojnych mężów na drugim brzegu.
„Lud witał go okrzykami. Jakaś stara kobieta wzbudziła ogólny śmiech; przedarła się przez tłum jak szalona i gniewnym głosem wezwała Jima do pilnowania jej dwóch synów (byli obaj przy Doraminie), aby im zbóje nic złego nie wyrządzili. Kilku z pomiędzy obecnych starało się ją odciągnąć, ale wyrywała się im, krzycząc: „Puśćcie mnie! Cóż to ma znaczyć? Wasz śmiech jest nieprzystojny. Przecież to okrutni, krwiożerczy zbóje, łaknący morderstw!“
„ — Puśćcie ją — rzekł Jim, a gdy cisza nagle zapadła, rzekł zwolna: — Nikomu nic się nie stanie. — Wszedł do domu, zanim przebrzmiało wielkie westchnienie ulgi i głośne pomruki radości.
„Było jasne, że Jim postanowił dać Brownowi wolną drogę do morza. Zbuntowany los Jima nim zawładnął. Biały tuan musiał po raz pierwszy przeciwstawić swą wolę jawnej opozycji.
„ — Mówiono dużo podczas obrad, a mój pan milczał z początku — rzekł Tamb’ Itam. — Nastał mrok i wówczas zapaliłem świece na długim stole. Wodzowie siedzieli po obu stronach, a pani stała po prawej ręce tuana.
„Gdy Jim zaczął mówić, przezwyciężanie oporu — do którego nie był przyzwyczajony — zdawało się umacniać go jeszcze niezłomniej w raz powziętej decyzji. Oświadczył, że biali oczekują odpowiedzi tam na wzgórzu. Ich wódz mówił do Jima w języku swego ludu i wyjaśnił wiele rzeczy, trudnych do przetłumaczenia na inną mowę. Ci ludzie zbłądzili; cierpienie uczyniło ich ślepymi na różnicę między dobrem a złem.