Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/174

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

jeśli się to panu na coś przyda. Nie będę pytał, jaki strach zapędził pana do tej parszywej dziury, gdzie jak się zdaje znalazł pan wcale niezłe łupy. Tamto było pańskie szczęście, a to jest moje: przywilej błagania o łaskę, żeby pan mię prędko zastrzelił, albo żeby mię pan wyrzucił na zbity łeb na swobodę, gdzie będzie mi wolno umrzeć z głodu.
„Wycieńczone ciało Browna trzęsło się w tak gwałtownym paroksyzmie pychy i złości, iż — rzekłbyś — odpędziło to śmierć czekającą na niego w tej chacie. Upiór jego obłąkanej miłości własnej dźwignął się z łachmanów i nędzy, jak z mrocznej ohydy grobu. Niepodobna orzec, do jakiego stopnia kłamał wówczas przed Jimem, do jakiego stopnia kłamał teraz przede mną i zawsze — przed samym sobą. Próżność płata dziwaczne figle naszej pamięci, a prawda każdej namiętności potrzebuje jakiegoś bodźca żeby się uzewnętrznić. Stojąc u wrót tamtego świata w żebrackiem odzieniu, Brown spoliczkował nasz świat, plunął nań, rzucił w niego nieskończoną pogardą i buntem, które tkwiły na dnie jego złych czynów. Zwyciężył wszystkich — mężczyzn, kobiety, dzikich, misjonarzy, kupców, zbójów — i Jima — „tego błazna o czerwonej twarzy“. Nie zazdrościłem mu triumfu in articulo mortis, tej prawie pośmiertnej iluzji, że podeptał cały świat. Gdy się tak chełpił przede mną podczas swej plugawej, odrażającej agonji, przypomniało mi się mimo woli, jak go brano na języki w dniach największej jego świetności. Wówczas to przez rok lub więcej widywało się dzień w dzień statek Gentlemana Browna, krążący koło wysepki udrapowanej w zieleń na tle lazuru, z ciemną plamką misyjnego domu wśród białej plaży; na wybrzeżu zaś Gentleman Brown roztaczał swe czary