Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/129

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mężczyzna? Na piekło! To był nadęty błazen. Czy nie mógł mi powiedzieć poprostu: „Precz z łapami od mego łupu!“ Toby było po męsku. Przeklęty hycel! Do licha z tą jego wyższą duszą! Trzymał mnie w ręku, ale za mało w nim było z szatana, żeby koniec ze mną zrobić — gdzieżby zaś! Taki niedojda jak on wypuścił mię z rąk, jakbym nie był wart nawet kopnięcia! — Brown zaczął dyszeć, chwytając rozpaczliwie oddech. — Oszukaniec... wypuścił mię... Więc też ja z nim koniec zrobiłem... — Znowu chwyciła go duszność. — Ta choroba mię pewno zabije, ale umrę teraz spokojnie. Panie... słyszy pan? nie wiem nawet jak się pan nazywa, ale dałbym panu banknot pięciofuntowy — gdybym go miał — za tę nowinę, jakem Brown... — wykrzywił się w ohydnym uśmiechu — Gentleman Brown.
„Mówiąc to wszystko, chwytał głęboko oddech i wlepiał we mnie żółte oczy, tkwiące w długiej, zniszczonej, brunatnej twarzy; targnął lewem ramieniem; szpakowata, poplątana broda zwisała mu prawie do pasa; brudna, podarta kołdra okrywała jego nogi. Wynalazłem Browna w Bangkoku przy pomocy tego wścibskiego hotelarza Schomberga, który wskazał mi poufnie gdzie szukać. Okazało się, że pewien biały włóczęga — wałkoń zamroczony od pijaństwa, żyjący wśród krajowców ze sjamską kobietą — uznał za wielki zaszczyt ofiarowanie przytułku słynnemu Gentlemanowi Brownowi na ostatek jego dni. Podczas gdy Brown mówił do mnie w tej nędznej dziurze i rzekłbyś walczył ze śmiercią o każdą minutę, w ciemnym kącie siedziała sjamska kobieta o wielkich, gołych nogach i głupiej, prostaczej twarzy, żując tępo betel. Od czasu do czasu podnosiła się, aby odpędzić kurczę ode drzwi. Cała