Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/061

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
Rozdział XXX

— Mówił mi dalej, że nie wie co go skłoniło do odkładania wyjazdu — ale możemy to naturalnie odgadnąć. Miał głębokie współczucie dla bezbronnej dziewczyny, która była na łasce tego nędznego, tchórzliwego łotra. Zdaje się że Cornelius okropnie z nią się obchodził, nie posuwając się jednak do fizycznego znęcania się tylko dlatego, że — jak sądzę — brakowało mu odwagi. Nalegał aby nazywała go ojcem — „i to z szacunkiem — z szacunkiem“, wykrzykiwał, grożąc jej małą, żółtą pięścią.
— „Jestem człowiekiem zasługującym na szacunek, a ty czem jesteś? No mów — czem jesteś? Myślisz że będę wychowywał cudze dziecko i nie żądał za to szacunku? Powinnaś się czuć szczęśliwa, że ci pozwalam nazywać siebie ojcem. No dalej, odpowiadaj: tak, ojcze... Nie chcesz? Zaraz ci tu pokażę!“
— I póty wymyślał na zmarłą, póki dziewczyna nie uciekła, trzymając się oburącz za głowę. Ścigał ją, wbiegał do mieszkania i wybiegał na dwór, latał naokoło domu i między szopami; wreszcie zapędzał ją w jakiś kąt, gdzie padała na kolana, zatknąwszy uszy, a wówczas stawał za nią zdaleka i jednym ciągiem wykrzykiwał plugawe wymysły przez jakie pół godziny.
— „Twoja matka to była djablica, chytra djablica — i z ciebie także djablica“ — wybuchał w końcu,