Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/037

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

stwo, tem większe w niem znajdują upodobanie“. — W tej irytacji Jima można było wyśledzić subtelny wpływ otoczenia — jeden z czynników jego niewoli. Powaga, z jaką Jim przeczył, była bardzo zabawna; rzekłem w końcu do niego:
— „Kochany panie, chyba pan nie przypuszcza że ja w to uwierzę!“ — Spojrzał na mnie, zaskoczony:
— „Ach nie! naturalnie że nie przypuszczam — rzekł i wybuchnął homerycznym śmiechem. — No więc, tak czy owak — ciągnął — armaty znalazły się na oznaczonem miejscu i wystrzeliły wszystkie razem o wschodzie. Chryste Panie! Trzeba było widzieć jak drzazgi leciały!“ — zawołał. U jego boku Dain Waris, przysłuchujący się ze spokojnym uśmiechem, spuścił powieki i poruszył zlekka nogami.
— Kiedy się szczęśliwie udało wciągnąć armaty na wzgórze, ludzie nabrali takiej ufności, że Jim ośmielił się zostawić baterię pod opieką dwóch starszych Bugisów — którzy swego czasu brali udział w wojnach — i przyłączył się do Daina Warisa oraz szturmowego oddziału ukrytego w wąwozie. O brzasku wszyscy zaczęli się czołgać pod górę, i zrobiwszy dwie trzecie drogi, legli w mokrej trawie, czekając na pojawienie się słońca, które było umówionym sygnałem. Jim opowiadał mi z jaką niecierpliwością, z jakim niepokojem i wzruszeniem śledził szybkie nadejście świtu; opowiadał jak — rozgrzany od pracy i wspinania się — poczuł zimną rosę mrożącą go do szpiku kości; jak się bał że zacznie się trząść i dygotać niby liść, zanim przyjdzie chwila ataku.
— „Nigdy jeszcze tak mi się czas nie dłużył jak wtedy — przez te pół godziny“ — oświadczył. Zarysy milczącego częstokołu wystąpiły przed nim zwolna na