Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/029

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

gali z miejsca. Mimo to nie miał w sobie nic z kaleki, przeciwnie, ciężkie jego ruchy były jakby przejawem potężnej, rozważnej siły. Uchodziło za pewnik, że zasięgał rady swej żony w sprawach publicznych, lecz o ile wiem, nikt nigdy nie słyszał aby zamienili choć jedno słowo. Gdy siedzieli uroczyście przy wielkiem oknie, trwali zawsze w milczeniu.
— W dole rozpościerała się przed nimi w mierzchnącem świetle rozległa przestrzeń leśnego kraju — mroczne, senne morze ciemnej zieleni, falujące aż hen po łańcuch gór z purpury i fioletu; rzeka lśniła w błyszczących skrętach, niby olbrzymia litera S z kutego srebra; brunatna wstęga domostw biegła wzdłuż wygięcia obu brzegów, pod dwoma bliźniemi wzgórzami, ukazującemi się zza najbliższych szczytów drzew. Doramin i jego żona tworzyli kontrast zadziwiający, ona — drobna, delikatna, szczupła, żywa, przypominała trochę czarownicę, a jej spokój miał w sobie coś z macierzyńskiego zatroskania; Doramin naprzeciw niej, olbrzymi i ciężki, niby postać wyciosana zgruba w kamieniu, wyglądał w swym bezruchu jak wielkoduszny barbarzyńca. Syn tych dwojga starców był niezwykle wybitnym młodzieńcem.
— Późno im się urodził. Nie był może w rzeczywistości tak bardzo młody jak się zdawało. Dwadzieścia cztery lub pięć lat, nie jest to już wczesna młodość dla człowieka, który w osiemnastu latach był ojcem rodziny. Gdy wchodził do obszernego pokoju o suficie obciągniętym białem płótnem, a ścianach i podłodze pokrytych cienkiemi matami — gdzie para małżeńska siedziała w otoczeniu kornej świty, zbliżał się odrazu do Doramina, całował go w rękę — na co tamten zezwalał majestatycznie — a potem usuwał