Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 02.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wspomina miejsce, gdzie był przed wielu laty szczęśliwy. Tęsknił za tem by się znaleźć tam znowu — przytaczam jego własne słowa — i naprawiać budzik. Naprawiać budzik — otóż to właśnie! Zdawało mu się że oczy mu pękają w orbitach, że ślepnie od szalonych, konwulsyjnych, zapamiętałych wysiłków, które doszły do szczytu w potężnym, ostatecznym porywie naoślep aby się przebić przez ziemię, aby zrzucić ją ze swych członków — i poczuł że się pnie nieznacznie pod górę ku brzegowi.
— Leżał jak długi na twardym gruncie, widział światło i niebo. Potem, niby błysk szczęścia, spadła na niego myśl iż zaśnie. Jim twierdzi stanowczo że zasnął naprawdę, że spał — może minutę, może dwadzieścia sekund, a może tylko jedną sekundę, lecz pamięta wyraźnie gwałtowny, konwulsyjny wstrząs przy ocknieniu. Leżał jeszcze nieruchomo przez chwilę, a potem dźwignął się, pokryty mułem od stóp do głów i stał tak, myśląc, że jest jeden jedyny ze swej rasy na setki mil wokoło, że jest sam i nie może się spodziewać od nikogo pomocy, współczucia, litości, jak ścigane zwierzę. Pierwsze domy znajdowały się nie dalej niż o dwadzieścia jardów; rozpaczliwy krzyk przerażonej kobiety, starającej się unieść dziecko, pobudził go znów do biegu. Rzucił się naprzód w samych skarpetkach, oblepiony warstwą błota, które go pozbawiało wszelkiego podobieństwa do ludzkiej istoty. Przebiegł tak więcej niż pół osady. Na prawo i lewo uciekały przed nim kobiety, zwinniejsze od mężczyzn, ci zaś upuszczali, cokolwiek im się zdarzyło mieć w ręku, i z otwartemi ustami obracali się w kamień. Był lecącym postrachem. Mówił mi że zauważył malutkie dzieci, które, starając się uciec w popłochu,