Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Bardzo się z tego cieszę“ — odrzekłem i oświadczyłem mu, że miał się znaleźć właśnie na puszczy; mogłem go zapewnić, iż będzie tam prowadził życie wcale ożywione. „Tak, tak, rzekł z entuzjazmem. Przypomniałem mu, ciągnąc dalej niewzruszenie, że pragnął się usunąć i zamknąć za sobą drzwi... „Czyż tak?“ przerwał mi i dziwnie sposępniał, jakby cień przelotnej chmury ogarnął go nagle od stóp do głów. Ileż on miał jednak wyrazu — to było wprost nadzwyczajne! „Czyż tak?“ powtórzył z goryczą. „Nie powie pan chyba, że o to gwałt robiłem. I mógłbym tak żyć jeszcze dalej, tylko że pan pokazuje mi furtkę, do licha!“ — „Bardzo pięknie. Więc — naprzód!“ — wtrąciłem. Mogłem przyrzec mu uroczyście, że furtka zatrzaśnie się za nim na amen. Jego los — jakimkolwiek będzie — pozostanie nieznany, ponieważ mimo rozprzężenia panującego w Patusanie, uważają ten kraj za niedojrzały do interwencji. Z chwilą kiedy Jim tam się znajdzie, wszyscy zapomną o nim tak zupełnie, jakby nigdy nie istniał. Będzie musiał polegać wyłącznie na samym sobie, a przedewszystkiem stworzyć sobie grunt pod nogami.
— „Jakbym nigdy nie istniał... Na miły Bóg, o to właśnie mi chodzi!“ — szepnął do siebie. Jego oczy, wpatrzone we mnie, błyszczały. Rzekłem w końcu, że jeśli zrozumiał dokładnie okoliczności tej sprawy, niech skoczy w pierwszy lepszy powozik i pojedzie do Steina aby odebrać od niego ostatnie wskazówki. Wypadł z pokoju, nim jeszcze skończyłem mówić.