Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/248

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zwykle kobiety, że bardzo to brzydko z mej strony wyruszać samopas; przykazywała abym się miał na baczności i starał się wrócić przed zapadnięciem zmierzchu. Prowadziliśmy wojnę i okolica nie była bezpieczna; moi ludzie zakładali okiennice chroniące od kul i nabijali strzelby, a żona prosiła abym się o nią nie lękał. Potrafi obronić dom przed wszystkimi dopóki nie wrócę. A ja się zaśmiałem z uciechy. Miło mi było na nią patrzeć — taką mężną, i młodą, i silną. Ja także byłem wówczas młody. U wrót wzięła mnie za rękę, uściskała ją i cofnęła się. Zatrzymałem konia za częstokołem, dopókim nie usłyszał że bramę zaryglowano. Miałem zażartego nieprzyjaciela — człowieka wielkiego rodu a przytem skończonego łotra — który włóczył się ze swoją bandą po okolicy. Ujechałem wolnym kłusem cztery czy pięć mil; w nocy padał deszcz, ale mgła się podniosła i oblicze ziemi było czyste; uśmiechało się do mnie, świeże i niewinne jak u małego dziecka. Nagle posypał się grad kul — przynajmniej ze dwadzieścia, o ile mi się zdawało. Słyszałem je świszczące koło uszu, kapelusz zjechał mi na tył głowy. Rozumie pan, to był taki sobie mały spisek. Nakłonili mego biednego Mohameda aby po mnie posłał, a potem urządzili tę zasadzkę. Zrozumiałem to wszystko w lot i myślę sobie — Tu nieco roztropności nie zawadzi. Mój kuc chrapnął, skoczył i stanął, a ja opadłem powoli twarzą na jego grzywę. Ruszył znów stępa; zerknąłem jednem okiem z nad jego szyi i dostrzegłem nikły obłok dymu, unoszący się po lewej stronie nad kępą bambusów. Myślę sobie — Aha! moi mili, dlaczego nie poczekaliście dłużej ze strzałami? To jeszcze nie jest gelungen. O nie! Prawą ręką sięgam po rewolwer — spokojnie,