Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mię zachęciło do odwrócenia się, co uczyniłem po zaadresowaniu ostatniej koperty. Palił chciwie na środku pokoju, i choć usłyszał mój ruch, stał jeszcze przez jakiś czas odwrócony plecami.
— „No, zniosłem to wcale nieźle — rzekł, obracając się nagle. — Wyrównałem część długu — niewielką. Ciekaw jestem, co teraz się stanie. — Twarz jego nie zdradzała żadnego wzruszenia, tylko robiła wrażenie nieco ciemniejszej i nabrzmiałej, jakgdyby powstrzymywał oddech. Uśmiechnął się rzekłbyś niechętnie i ciągnął dalej, podczas gdy patrzyłem na niego, milcząc: — W każdym razie — dziękuję panu... Pański pokój jest... bardzo dogodny... dla człowieka który podle się czuje... — Deszcz chlapał i syczał w ogrodzie; rynna (musiała być dziurawa) tuż za oknem przedrzeźniała rozpaczliwe łkania wśród bulgoczącego lamentu i zabawnych szlochów, przerywanych nagłemi chwilami milczenia. — Miałem się gdzie schronić“ — wymruczał Jim i zamilkł.
— Zygzak spłowiałej błyskawicy wpadł przez czarne ramy okien i odpłynął bez szmeru. Rozmyślałem jak do Jima się zbliżyć (nie miałem ochoty aby znów mnie odepchnął), kiedy zaśmiał się zlekka.
— „Jestem teraz poprostu włóczęgą — koniec papierosa dymił się między jego palcami — bez... bez żadnego... — wyrzekł powoli; — a jednak... — Urwał: deszcz lunął z podwójną gwałtownością. — Przyjdzie dzień, kiedy nadarzy mi się jakaś sposobność, żeby znów wszystko odzyskać. Musi przyjść!“ — szepnął wyraźnie z oczami wlepionemi w moje trzewiki.
— Nie wiedziałem nawet, co pragnął tak bardzo odzyskać, czego mu tak strasznie brakowało. Było to