Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/204

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razie nic ważnego, ale bez trudności dał się zaprowadzić do hotelu.
— Szedł za mną — powolny jak małe dziecko — posłusznie i z prostotą; rzekłbyś że czekał tam właśnie abym przyszedł po niego. Jego potulność nie powinna była tak mnie zaskoczyć. Na całej kuli ziemskiej — która jednym wydaje się tak wielka, podczas gdy drudzy niby to ją uważają za mniejszą od ziarnka gorczycy — na całej kuli ziemskiej nie miał miejsca, dokądby mógł — jakże to powiedzieć? — dokądby mógł się schronić. Otóż to właśnie! schronić się — zostać oko w oko ze swoją samotnością. Szedł obok mnie bardzo spokojnie, spoglądając tu i ówdzie, raz nawet odwrócił głowę aby spojrzeć za strażakiem krajowcem ubranym w żakiet i żółtawe spodnie; czarna twarz tego człowieka miała jedwabne połyski jak złom antracytu. Wątpię jednak, aby Jim widział cośkolwiek, lub nawet zdawał sobie wciąż sprawę z mej obecności, bo gdybym go nie pchnął tu na prawo, a tam znów nie pociągnął na lewo, sądzę że byłby szedł prosto przed siebie w jakimkolwiek kierunku, pókiby się nie natknął na ścianę lub jaką inną przeszkodę.
— Przyprowadziłem go do swego pokoju i zabrałem się natychmiast do pisania listów. Było to jedyne miejsce na świecie (wyjąwszy może rafy Walpole’a — ale tych nie było pod ręką), gdzie Jim mógł rozprawić się z sobą bez żadnych przeszkód ze strony pozostałego świata. Tamta przeklęta historja nie uczyniła go niewidzialnym, ale zachowywałem się zupełnie tak, jakbym go wcale nie dostrzegał. Ledwie się znalazłszy na krześle, pochyliłem się nad biurkiem niby średniowieczny skryba, i wyjąwszy ruch ręki trzymającej pióro, siedziałem nieporuszenie, pełen niepokoju. Nie