Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pozwalało mu uciec od szafotu; mnie zaś — którego oczywiście nie można podejrzewać o obcowanie z taką jak Jim kompanją, ciągnęło nieodparcie aby ujrzeć jego toczącą się głowę. Poszedłem więc w stronę sądu. Nie cieszyłem się nadzieją, że doznam wstrząsających wrażeń, że będę szczególnie zbudowany, przejęty, lub nawet przestraszony — albowiem porządny strach od czasu do czasu jest zbawienną tresurą dla tych, co mają jeszcze trochę życia przed sobą. Ale nie spodziewałem się także, iż mnie to tak okropnie przygnębi. Gorycz jego kary polegała na jej chłodnej, pospolitej atmosferze. Istotą przestępstwa jest nadużycie ludzkiego zaufania, i z tego punktu widzenia Jim był nie bylejakim przestępcą, ale jego egzekucja okazała się czemś bardzo nędznem. Nie było tam wysokiego rusztowania, ani szkarłatnego sukna (czy też mieli szkarłatne sukno na Tower Hill? powinni byli je mieć), ani też przejętego grozą tłumu, któryby się przeraził jego winy i przejął do łez jego losem; kara, która spadła na Jima, nie wyglądała na ponure zadosyćuczynienie. Natomiast — gdy szedłem do sądu — błyszczało słońce, zbyt olśniewające i namiętne aby koić i uspokajać; ulice pełne były różnokolorowych plam — jak w zepsutym kalejdoskopie — żółtych, zielonych, błękitnych, oślepiająco białych: tu brunatna nagość odkrytego ramienia, tam wóz o czerwonym baldachimie, zaprzężony w bawoły, lub ciemnogłowy oddział krajowej piechoty — w zakurzonych butach — maszerujący brunatną kolumną; policjant krajowiec w ciemnym, ciasnym mundurze, przepasany skórzanym pasem, spojrzał na mnie żałosnemi, wschodniemi oczami, jakby jego wędrowny duch cierpiał dotkliwie nad tym nieprzewidzianym — jakże to się nazywa? — awatarem —