Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Ponieważ, uważa pan (notez bien), na cały czas holowania postawiliśmy z siekierami przy linach dwóch naszych podoficerów, którzy mieli nas odciąć od holowanego statku w razie gdyby... — Spuścił szybko ciężkie powieki, dając najwyraźniej do zrozumienia co ma na myśli. — Cóż pan chce! Robi się co się może (on fait ce qu’on peut). — W swym ociężałym bezruchu potrafił przybrać na chwilę wyraz pełen rezygnacji. — Dwóch podoficerów — przez trzydzieści godzin — bez przerwy. Dwóch — powtórzył, podnosząc nieco lewą rękę i wystawiając dwa palce. Był to dosłownie pierwszy gest, który u niego zauważyłem. Przy tej sposobności spostrzegłem bliznę w kształcie gwiazdy na wierzchu jego ręki — widocznie skutek postrzału; i jakby wzrok mi się zaostrzył od tego odkrycia, zauważyłem także szew dawnej rany, zaczynającej się nieco poniżej skroni i ginącej pod krótkiemi siwemi włosami z boku głowy — draśnięcie włócznią lub cios szabli. Splótł znowu ręce na brzuchu. — Zostałem na pokładzie tej — tej — tracę pamięć (ma mémoire s’en va.) Ah! Patt-nà. C’est bien ça. Patt-nà. Merci. To zabawne jak człowiek zapomina. Byłem na tym statku przez trzydzieści godzin...“
— „Co pan mówi!“ — wykrzyknąłem. Patrząc wciąż na swoje ręce, ściągnął nieco usta, ale tym razem nie syknął.
— „Uznano za stosowne — rzekł, podnosząc brwi beznamiętnie — aby jeden z oficerów został na pokładzie, czuwając pilnie (pour ouvrir l’oeil)... — tu westchnął odniechcenia —...aby porozumiewał się sygnałami z holującym okrętem — rozumie pan? — i tak dalej. Zresztą było to i moje zdanie. Przygotowaliśmy nasze łodzie do spuszczenia — a ja na tym okręcie