Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/160

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

to jest właśnie to czego chciałem — i koniec. Ani pan ani nikt inny nie mógłby mnie zmusić do mówienia, gdybym... Ja — ja się mówić nie boję. I nie bałem się także myśleć. Spojrzałem temu w twarz. Uciekać przed tem nie chciałem. Z początku — w nocy, gdyby nie ci ludzie, byłbym... Ale nie! na Boga, nie chciałem im sprawić tej przyjemności. Dość złego mi wyrządzili. Wymyślili sobie jakąś blagę i wierzyli w nią, o ile mi się zdaje. Ale ja znałem całą prawdę, i postanowiłem uporać się z nią — sam jeden. Nie chciałem się ugiąć przed taką ohydną niesprawiedliwością. Czegóż właściwie to wszystko dowiodło? Byłem strasznie ścięty z nóg. I — powiem panu prawdę — miałem obrzydzenie do życia; ale cóżby z tego przyszło, gdybym się od życia wymigał — w — w — taki sposób? To nie była właściwa droga. Ja myślę że — że toby... toby nie było żadne rozwiązanie“.
— Przez cały ten czas chodził tam i z powrotem, ale z ostatniem słowem zwrócił się nagle do mnie.
— „A co pan myśli?“ — spytał gwałtownie. Nastąpiła przerwa, i nagle poczułem że przygniata mię wielkie, beznadziejne zmęczenie, jakby głos Jima wyrwał mię ze snu — z wędrówki przez puste przestworza, których ogrom znużył mi duszę i wyczerpał ciało.
— „...toby nie było żadne rozwiązanie“ — mruknął nade mną uparcie po krótkiej chwili. — Nie! Należało stawić czoło wszystkiemu — samotnie — czekać na sposobność — coś wynaleźć“...