Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/135

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— „Potknąłem się o jego nogi“.
— Pierwszy raz wówczas usłyszałem, że się wogóle poruszył. Nie mogłem wstrzymać pomruku zdziwienia. Coś wreszcie wysadziło go z miejsca, ale o tej przełomowej chwili, o przyczynie, która go wyciągnęła z bezruchu, nie wiedział więcej niż wyrwane drzewo o wietrze, co je powalił. Wszystko sprzysięgło się przeciw Jimowi — dźwięki, obrazy, nogi tamtego trupa — na Boga! Szatańska ręka wciskała mu do gardła piekielny żart, ale — zważcie na to — Jim twierdził stanowczo, że nie zrobił żadnego wysiłku aby go przełknąć. To nadzwyczajne, jaką on miał moc narzucania człowiekowi swych złudzeń. Słuchałem go, jakby opowiadał o martwym człowieku, wydanym na łup praktykom czarnej magji.
— „Mechanik przewrócił się na bok bardzo wolno, i to jest ostatnia rzecz, którą sobie przypominam z pokładu — ciągnął dalej. — Wszystko mi było jedno, co ten człowiek robi. Wyglądało to jakby wstawał, i myślałem naturalnie że wstaje; spodziewałem się że skoczy koło mnie przez poręcz i wpadnie do łodzi za innymi. Słyszałem ich tłukących się tam w dole; rozległ się głos, niby pocisk: „Jerzy!“ Potem trzy głosy krzyknęły razem. Każdy z nich doszedł mnie oddzielnie: jeden beczał, drugi wrzeszczał, trzeci wył. Brrr! — Jim wstrząsnął się lekko; zobaczyłem że się zwolna podnosi, jakby jakaś spokojna ręka wyciągała go z krzesła za włosy. Do góry, powoli — póki nie wyprostował się w całej wysokości, a gdy jego kolana się wyprężyły, ręka puściła go i zachwiał się trochę na nogach. Była jakby okropna cisza w jego twarzy, w jego ruchach, nawet w jego głosie, kiedy mówił: „Krzyknęli“ — i mimowoli nadstawiłem uszu aby pochwycić widmo