Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pewien — prawda? Coby pan zrobił teraz — w tej oto minucie — gdyby pan poczuł że ten tu dom się chwieje — że zachwiał się leciutko pod pańskiem krzesłem? Skoczyłby pan! Na Boga! Dałby pan susa z miejsca gdzie pan siedzi, i wylądowałby pan o tam, w tej kępie krzaków“.
— Wyciągnął szybko rękę ku nocy za kamienną balustradą. Siedziałem bez ruchu. Patrzył na mnie bardzo spokojnie i bardzo surowo. To było jasne: chciał mię steroryzować; musiałem siedzieć bez ruchu, aby się nie dać pobudzić do jakiegoś niewczesnego gestu lub słowa, któreby mogło zaważyć na tej sprawie. Nie chciało mi się czegoś podobnego ryzykować. Pamiętajcie iż miałem go przed oczami i doprawdy — tak nas wszystkich przypominał, że był niebezpieczny. A jeśli chcecie wiedzieć, powiem wam chętnie że zmierzyłem szybkiem spojrzeniem odległość, dzielącą mię od ciemnej plamy przed werandą na środku trawnika. Jim przesadzał. Byłbym wyskoczył o kilka stóp bliżej — to jedyna rzecz, której jestem zupełnie pewien.
— Myślał że nadeszła ostatnia chwila, a jednak nie ruszał się wcale. Nogi jego były wciąż przyrośnięte do desek, choć myśli kłębiły mu się w głowie. A przy tem właśnie w tej chwili spostrzegł, że jeden z ludzi przy łódce odstąpił nagle wtył, chwycił wyciągniętemi rękami powietrze, zachwiał się i osunął. Nie upadł właściwie, tylko siadł powolutku, skurczony, z plecami opartemi o bok luki od maszynowni.
— „Taki wynędzniały człeczyna o wybladłej twarzy i strzępiastych wąsach. Pełnił funkcje trzeciego mechanika“ — wyjaśnił Jim.
— „Umarł — wtrąciłem. — Słyszeliśmy coś o tem w sądzie“.