Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/089

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przejść prawie przez całe swoje życie na morzu i nie być ani razu wezwany do pokazania swej niezłomności. Ale gdy otrzyma takie wezwanie... Ach!.. Gdybym ja...“
— Urwał i rzekł innym tonem: — Dam panu teraz dwieście rupij i niechże pan z tym chłopcem pomówi. Do djabła z nim! Czemu on się tu wogóle znalazł. Zdaje mi się doprawdy, że moi krewni znają jego rodzinę. Jego ojciec jest duchownym i przypominam sobie, że spotkałem go raz, gdym był zeszłego roku w Essex u mego kuzyna. Jeśli się nie mylę, staruszek zdawał się mieć słabość do swego syna marynarza. Okropne. Nie mógłbym sam tego zaproponować, ale pan...“
— I tak, w związku ze sprawą Jima, ujrzałem na chwilę Brierly’ego w prawdziwem świetle, na kilka dni przedtem, zanim powierzył morzu swą rzeczywistość i swoją maskę. Naturalnie że odmówiłem mu pośrednictwa. Podrażnił mię ton, jakim powiedział: „ale pan...“ (biedny Brierly przybierał ów ton bezwiednie) — jakby dawał do zrozumienia, iż znaczę tyle co robak; to też odniosłem się z oburzeniem do jego propozycji — i z tego właśnie powodu, czy też dla jakiejś innej przyczyny, powziąłem przekonanie, iż śledztwo stanowi surową karę dla Jima, a jego obecność w sądzie — istotnie z własnej woli — jest rysem odkupiającym w ohydnej jego sprawie. Przedtem nie byłem tego tak bardzo pewien. Brierly odszedł obrażony. W owym czasie stan jego duszy stanowił dla mnie większą zagadkę niż teraz.
— Nazajutrz przyszedłem późno do sądu i siedziałem sam. Nie mogłem oczywiście zapomnieć naszej rozmowy z Brierlym, a teraz miałem ich obu przed