Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/063

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

linę na chwilę. Tu jest jeszcze jeden pan co chce wysiąść... No dalej, panie! O mało co nie powieźliśmy pana do Talcahuno! Teraz niech pan wysiada; powoli... Dobrze. Puszczajcie tam linę na przodzie“.
— Holowniki dymiące jak otchłań potępienia pochwyciły nas i młócą starą rzekę, przyprawiając ją o wściekłość; pan na brzegu otrzepuje sobie z kurzu kolana — dobrotliwy steward rzuca za nim jego parasol. Wszystko jak się należy. Ów pan złożył swoją ofiarę morzu, a teraz pójdzie do domu, udając że wcale o niej nie myśli, zaś mała, dobrowolna ofiara bardzo będzie cierpieć na morską chorobę nim ranek nadejdzie. Zczasem, kiedy ofiara nauczy się wszystkich małych sekretów zawodu i jednej jego wielkiej tajemnicy, będzie zdatna do życia lub śmierci na morzu, stosownie do jego wyroku; a człowiek, co przykładał rękę do tej szaleńczej gry, w której morze zawsze jest górą, poczuje z przyjemnością na plecach uderzenie młodej, ciężkiej ręki i ucieszy się wesołemu głosowi morskiego szczeniaka: „Czy pan mnie pamięta, panie kapitanie? Mały ten a ten“.
— Mówię wam — to daje zadowolenie; świadczy to, że przynajmniej raz w życiu człowiek wykonał robotę jak się należy. Trzepnięto mnie tak nieraz w plecy; wzdrygałem się, bo uderzenie było silne, a potem cieszyłem się przez cały dzień i, kładąc się do łóżka, czułem się mniej samotny na świecie dzięki temu serdecznemu trzepnięciu. Jabym nie pamiętał tych smyków! Mówię wam że chyba się znam na tem, jak człowiek powinien wyglądać. Byłbym powierzył temu młodzikowi statek na podstawie jednego spojrzenia, zasnąłbym jaknajspokojniej i — jak mi Bóg miły — toby nie było bezpieczne. Całe głębie zgrozy są w tej