Strona:PL Joseph Conrad - Lord Jim 01.djvu/054

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samym czubku. Zrozumiecie że człowiek, który tak wygląda, nie ma ani krzty szczęścia, kiedy przyjdzie mu pożyczyć ubranie. No i dobrze. Zbliżał się z gorączkowym pośpiechem, nie patrząc ani w prawo ani w lewo, przeszedł o trzy stopy odemnie, i w niewinności swego serca popędził w górę po schodach do portowego urzędu, aby złożyć zeznanie, czy raport, czy jak wam się spodoba to nazwać.
— Podobno zwrócił się przedewszystkiem do głównego inspektora żeglugowego. Archie Ruthvel przyszedł właśnie do biura i — jak mi później opowiadał — zaczynał mozolny dzień od zmycia głowy głównemu swemu urzędnikowi. Może który z was znał Ruthvela — taki ugrzeczniony, mały portugalski metys o nędznej, wychudłej szyi, czyhający stale na to aby wyłudzić od szyprów jakieś wiktuały — kawał solonej wieprzowiny, worek sucharów, trochę kartofli i wogóle co się tylko dało. Pamiętam że podczas jednej podróży darowałem mu żywą owcę z reszty mych morskich zapasów; wcale nie dlatego abym czegoś od niego potrzebował — nie mógł nic dla mnie zrobić — ale jego dziecinna wiara w swoje święte prawo do ubocznych dochodów poprostu wzięła mię za serce. Była w nim tak silna, że stawała się niemal piękną. Jego rasa — a raczej obie rasy — i klimat w dodatku... No, ale co tam. Wiem, gdzie mam przyjaciela na śmierć i życie.
— Ruthvel mi mówił, że właśnie w trakcie przemawiania do słuchu swemu urzędnikowi — przypuszczam że na temat etyki obowiązującej stan urzędniczy — posłyszał za sobą jakiś stłumiony rozruch; odwrócił głowę i ujrzał — wedle jego własnych słów — coś okrągłego i olbrzymiego, co przypominało beczkę