ich znowu burza; okręty które widzieli nie dostrzegały ich, wody było coraz więcej w kadłubie, a fale nie zostawiły nic, z czegoby się dało sporządzić tratwę. Bardzo było ciężko patrzeć na statki mijające ich raz po raz w pewnej odległości, „jak gdyby się umówiono że musimy zatonąć“, dodał. Ale starali się wciąż utrzymać możliwie najdłużej bryg na powierzchni, pompując bezustanku przy skąpem pożywieniu, przeważnie surowem, aż „wczoraj wieczorem“, ciągnął kapitan jednostajnie, „akurat o zachodzie, ludzie się załamali“.
Zamilkł na prawie niedostrzegalną chwilę poczem ciągnął dalej prawie zupełnie takim samym tonem:
— Powiedzieli mi że brygu wyratować się nie da i że spełnili już swój obowiązek. Nic na to nie odpowiedziałem. Mieli słuszność. To nie był bunt. Nic im na to nie mogłem odpowiedzieć. Przez całą noc leżeli porozkładani na rufie jak martwi. Ja się nie położyłem. Trzymałem straż. O brzasku dostrzegłem wasz statek. Czekałem aż się zrobi jaśniej; powiew zaczął zamierać na mojej twarzy. Wówczas krzyknąłem ze wszystkich sił: — Spójrzcie na ten okręt! — ale tylko dwóch ludzi podniosło się bardzo wolno i zbliżyło się do mnie. Z początku staliśmy tylko we trzech, patrząc jak się zbliżacie i czując że bryza ustaje niemal zupełnie; ale potem inni podnieśli się także jeden po drugim, i wkrótce miałem za sobą całą załogę. Odwróciłem się i rzekłem do nich: widzicie że okręt idzie w naszą stronę, ale przy tej słabej bryzie może przybyć zapóźno, chyba że zabierzemy się do pomp i postaramy się utrzymać bryg na powierzchni aby zdążył wyratować nas wszystkich. Tak do nich powiedziałem, a potem wydałem rozkaz aby się wzięli do pomp.
Wydał rozkaz i sam służył przykładem, zabierając
Strona:PL Joseph Conrad-Zwierciadło Morza.djvu/177
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.